Death by chocolate

Cześć! W pierwszym poście, który opublikowałam na tym blogu, opisywałam paletkę VICE. Dziś kilka słów o jej siostrze Death by chocolate, którą wygrałam w konkursie. Byłam bardzo zadowolona, ponieważ moja pierwsza czekoladka sprawdza się świetnie. Jak na paletkę za 40zł daje sobie radę. Byłam ciekawa czy i ta wersja sprosta moim oczekiwaniom. I tak! Udało się jej. Kolory są śliczne, będą pasować do wielu typów urody, ponieważ mamy tu zarówno ciepłe jak i chłodne odcienie. Wykonamy nią makijaż na co dzień jak i na imprezę. Każdy znajdzie coś dla siebie!

Pigmentacja paletki jest bardzo dobra. Zarówno cienie matowe jak i te błyszczące nie rozczarowały mnie. Maty bez problemu nakładają się pędzelkiem i dobrze blendują. Jednak metaliczne i perłowe odcienie zdecydowanie lepiej nakłada się pacynką lub palcem. Mi to w ogóle nie przeszkadza, więc nie uznaję tego za żaden minus. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że paletka jest na pewno słabsza niż Zoeva czy Too Faced, ale również kosztuje mniej, więc jeśli chcecie zaoszczędzić, jesteście początkujące w zabawie z cieniami to jest to idealny wybór! Makijaż trzyma się bez zarzutów. Ja nie nakładałam pod cienie żadnej bazy. Umalowałam się o piętnastej, do domu wróciłam o dwudziestej trzej i... powieki wyglądały bardzo dobrze! Kolor wciąż był mocno widoczny, nic się nie rozpłynęło, nie uciekło! Tylko w załamaniach powieki wyglądało to troszkę gorzej, ale oczywiście ten defekt zauważalny był gdy zamknęłam oczy. Przy normalnie otwartych  wszystko wyglądało naprawdę fajnie. I TO BEZ BAZY.  

Macie swoje czekoladki? A może planujecie zakup?